Index Foster Alan Dean Tran ky ky 03 Czas na potop Chalker Jack L Swiaty Rombu 03 Charon Smok u wrot Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy Największa Tajemnica Ludzkoci (tom I) cz. 03 J.R.R. Tolkien 03 The Return Of The King forsyth Fałszerz Koontz Dean R Polnoc Wolyniec Bogdan Zrodlo zycia (2) ENTER.1996 2001 www nie com pl 3 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Przysłuchując mu się w milczeniu, podnieśliśmy na sygnał Romera kielichy dogóry. - Zima idzie, przyjaciele! Za dobrą zimę! Zaczął padać gęsty śnieg.Wypiliśmy wino.Nie mogępowiedzieć, aby mi smakowało.Było cierpkie i paliło w ustach niczym kwas.Skrzywiłem się i powiedziałem półgłosem do siedzącej w pobliżu Mary: - Nie wiem, co nasi przodkowie jedli, ale pili paskudztwo! Mary pracowicie żująca kawałeczek szaszłyka, nagle zewstrętem wypluła go na ziemię: - Jedzenie też jest obrzydliwe! Siedziałem patrząc wmilczeniu na ogień. - Źle się pan czuje? - zapytał z niepokojem Albert.-Chodźmy lepiej do domu.Mnie również znudziły się te smętne barbarzyńskieobrządki. - Wcale nie mówiłem, że mi jest nudno - zaoponowałem zniezwykłym podnieceniem w głosie.- Ja przeżywam.rozterkę. - W porządku, posiedźmy jeszcze trochę - zgodził sięAlbert.- Ale moim zdaniem później będzie jeszcze nudniej. Zdrzemnąłem się.Obudził mnie śpiew siedzących przy ogniskuludzi.Popatrzyłem na tępe, pijane twarze mężczyzn i kobiet.Przeraziłem się.Chwyciłem Mary za rękę i krzyknąłem: - Wstawaj! Idziemy stąd! - Co się z panem dzieje? - zapytała z przestrachem.-Czyżby tak źle na pana podziałało wino? Eli, musi pan zażyć jakieś lekarstwo. - Do diabła z lekarstwem! Idziemy do domu! Siadaj doawionetki! Podskoczył do nas uradowany Albert. - No, nareszcie zdecydowaliście się! Zuchy! Popędziliśmy doawionetek, gdzie dognał nas ciężko dyszący Paweł.Chwycił mnie za ramię ipotrząsnął tak, że ledwie utrzymałem się na nogach. - No, no - szarpnąłem się.- Uważaj ! - To tak! - syczał Romero.-To się kiedyś nazywałopodrywaniem dziewczyn kolegom! A mnie, pańskim zdaniem nie należy pytać ozdanie? - Nie należy - odparłem.- Przyszła mi natomiast do głowyinna myśl.- Obróciłem się ku Mary i Albertowi.- Lećcie do domu, a ja tu trochęjeszcze zostanę.Mam do pogadania z mym starym przyjacielem Pawłem. - Nie pozwolę!.- zaczął Romero, ale stałem między nim aawionetkami, zamilkł więc wpatrując się w moją twarz.Ja także milczałem. - Czekamy na pana! - krzyknęła Mary i odleciała.- Terazmożemy się nie krępować - powiedziałem, kiedy i awionetka Alberta zniknęła wpadającym śniegu.- Jaki wniosek zamierza pan wyciągnąć z dzisiejszegowydarzenia, Pawle? - Był kiedyś dobry zwyczaj - odparł Romero że kiedy międzydwoma mężczyznami stanęła kobieta, konkurenci sami rozstrzygali swój spór.Pojmuje pan, Eli?.Godzę się na każdy wariant - szpady, pistolety, karabiny.Broń wypożyczymy z muzeum. Popatrzyłem uważnie w jego rozwścieczoną twarz, starającsię zorientować, czy nie żartuje.Był nieprzytomny z gniewu. - Nie jestem takim miłośnikiem starożytności jak pan -odparłem.- Osobiście wolałbym pojedynek na anihilatory. - Krótko mówiąc odmawia pan z tchórzostwa! rzucił miwyniosłym tonem.- Mogę więc panu powiedzieć, że nikt jeszcze nie zdobył sercakobiety tchórzostwem. - Tak? - spytałem, nacierając na niego ciałem.- Ma panoczywiście większe doświadczenie, taki zdobywca serc.Ale czy nie przyszło ci,mężny rycerzu, do głowy, że mogę złapać za klapy i wybić szanowną osobą dziuplęw jednym z tych dębów? Teraz on wpatrywał się w moją twarz, starając się dociec,jak daleko mogę się posunąć.Wreszcie odezwał się: - No cóż, gołymi rękami też walczono.Wprawdzie nie jestemzwolennikiem neandertalskich metod, ale jeśli pan nalega. - Nie - powiedziałem.- To pan nalega.Ja chcę spać, a pannie pozwala mi wrócić do domu.Ale moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu! - Ma pan rację, mój drogi przyjacielu - odparł Romerodawnym ironicznym tonem.- W naszych czasach serca kobiety nie zdobywa siępięściami.Poza tym zapomniałem, że czekają na mnie goście.Najwidoczniej upiłemsię, bo tak samo jak i pan po raz pierwszy spróbowałem starego wina.Życzędobrych snów. Odwracając się stracił równowagę.Podtrzymałem go.Dumnymgestem odsunął moją rękę. - Stój! - powiedziałem wściekłym głosem.Czy nie czasporozmawiać jak przyjaciel z przyjacielem? Dlaczego jesteś tutaj, a nie na Orze? - Dziwne pytanie - odparł wzruszając ramionami.- Zdaje sięzapomniał pan, że tam jest Wiera. - No to co? - Przecenia pan moją wytrzymałość nerwową, przyjacielu -warknął Romero.- Z Wierą nic nas nie łączy.Gdyby pan wiedział, jak bardzopokłóciliśmy się jeszcze wtedy, na statku [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||