Index Woods Stuart Strefa zamknieta Poul Anderson Królowa powietrza i mroku Stefan Żeromski PrzedwioÂśnie Szklarski Alfred 7 Tomek u zrodel Amazonki Opcja Paryska abc.com.pl 7 abc.com.pl 6 abc.com.pl 9 Lampart poluje w ciemnoÂści |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Znowu zerkn¹³ na telefon.Po chwili jednak „na mocy danego mu prawa” og³osi³ ich ma³¿eñstwem.Œwiadkowie z³o¿yli podpisy.Kobieta w³¹czy³a taœmê z jak¹œ radosn¹ melodi¹.- Dobra jest! - starucha wygl¹da³a na zadowolon¹.- To teraz pomó¿ panu m³odemu w³o¿yæ ¿onê do baga¿nika, a potem mo¿esz iœæ do kasyna zagraæ o du¿¹ stawkê - nie mia³a ju¿ ¿adnych oporów i.popatrzy³a mu g³êboko w oczy.Kiedy chwilê póŸniej z now¹ ¿on¹ w baga¿niku jecha³ przez miasto, starucha po raz pierwszy nie wskazywa³a mu drogi.- Wybierz jakiœ motel, na który ciê staæ - mruknê³a.- Nie zaczarujesz nam choæby Hiltona? - usi³owa³ zakpiæ.- Chcesz zwracaæ powszechn¹ uwagê?Nie wiedzia³, co o niej myœleæ.Nawet jakby móg³.Prawie w pó³ godziny póŸniej zatrzyma³ siê przed motelem na przedmieœciach.Wyjêli Maryshê z baga¿nika.W³aœciciel spelunki, któr¹ wybrali, widzia³ ju¿ chyba lepsze numery.Nawet nie drgnê³a mu powieka.Bosa wariatka w kitlu, starucha i mê¿czyzna o wygl¹dzie trupa to doprawdy nic w porównaniu z tym zielonym facetem, co kwitowa³ w zesz³ym tygodniu, puszczaj¹c bañki nosem.Tu musia³ siê kochaæ Al Capone z boskim Elvisem.Zanim doszli do swojej kanciapy, dwukrotnie zaproponowano im kupno narkotyków.- Dobrze wybra³eœ - pochwali³a go stara, kiedy ju¿ posadzili Maryshê na wielkim, skrzypi¹cym ³Ã³¿ku.- Dobre miejsce!- Dopóki nie przyjdzie policja - za¿artowa³.- Nie przyjdzie - potraktowa³a go powa¿nie.- Ja muszê ju¿ iœæ.Puszczê ciê.- Proszê?- Puszczê ciê - powtórzy³a.Patrzy³a mu prosto w oczy, ale to nie by³o to, czego móg³ siê po niej spodziewaæ.Po prostu patrzy³a.- Zrobi³am, co mog³am.Teraz ona - wskaza³a na patrz¹c¹ têpo w œcianê Maryshê.Nagle zrobi³a siê jakaœ taka normalna.Jej oczy nie œwieci³y ju¿ dziwnym blaskiem.Nie by³y nawet niebieskie.Wydawa³a siê w tej chwili ca³kiem zwyczajn¹, upierdliw¹, bardzo star¹ kobiet¹.- Masz szansê - szepnê³a.Ledwie móg³ j¹ zrozumieæ, tak be³kota³a.- Mam na dziejê, ¿e prze¿yjesz.Mam nadziejê, ¿e dowiesz siê.- spojrza³a na niego uwa¿nie.- Pod ¿adnym pozorem nie opuszczaj ¿ony - podnios³a palec ostrzegawczo.- Zrób jej du¿o dzieci.I pamiêtaj o jednym.Masz teraz w rêkach straszliw¹ broñ.Drgn¹³ zaskoczony.- Masz w rêkach straszliw¹ broñ - powtórzy³a.- Straszliw¹, potworn¹, upiorn¹.Ostateczn¹! B¹dŸ uczciwy.Nie wykorzystaj jej przeciwko innym ludziom.Potrz¹sn¹³ g³ow¹.O co jej chodzi³o? Jego znieczulony mózg nie dzia³a³ za dobrze tego dnia.- Wykorzystaj j¹ do walki z tym czymœ.Tylko do tego.- powieki nagle opad³y jej na oczy, a kiedy po sekundzie podnios³y siê znowu, têczówki by³y tak strasznie niebieskie, tak m³ode i tak stare zarazem.- Puszczam ciê - mruknê³a stara.- Muszê iœæ i za³atwiæ to, ¿eby ciê nie œcigali ci wszyscy od szpitali i opieki.jak ju¿ siê obudz¹.Teraz wydawa³a siê sama podlegaæ jakimœ somnambulicznym wp³ywom.- Nie opuszczaj jej - powtarza³a.- Musisz siê dowiedzieæ.Musisz siê broniæ.- Kupiê sobie karabin maszynowy - usi³owa³ za¿artowaæ.- Masz broñ tysi¹c razy bardziej zabójcz¹ ni¿ karabin maszynowy - uœmiechnê³a siê smutno.- Powodzenia.Jej oczy b³ysnê³y jeszcze raz i zgas³y nagle.By³y stare, brzydkie, przezroczyste i zaropia³e.Stara, chora kobieta odwróci³a siê powoli i odesz³a, podpieraj¹c siê kijem.Sta³ d³ugo w otwartych drzwiach swojego pokoju.Dealerzy z naprzeciwka patrzyli na niego, wymieniaj¹c ciche uwagi, ale ¿aden go nie zaczepi³.Wieczór przerodzi³ siê w noc, a Dunn sta³, nie wiedz¹c, co myœleæ o tym wszystkim.Wreszcie zamkn¹³ drzwi.Potrz¹sn¹³ g³ow¹.Powoli wraca³a mu zdolnoœæ do odczuwania czegokolwiek.W co on siê da³ wrobiæ? Znieczulenie mózgu najwyraŸniej mija³o.Wyj¹³ spod toaletki ksi¹¿kê telefoniczn¹.D³u¿sz¹ chwile przewraca³ bezmyœlnie kartki.Potem odnalaz³ numer kancelarii adwokackiej, której nazwê zapamiêta³ z papierów doktora Bernsteina.Wystuka³ numer.W biurze odezwa³ siê automat, ale na tyle „inteligentny”, ¿e poda³ numer domowy.Dunn wystuka³ now¹ kombinacjê cyfr.Tym razem odezwa³ siê cz³owiek.- Jeœli nie masz wa¿nej sprawy, to lepiej od³Ã³¿ s³uchawkê - w zmêczonym g³osie zabrzmia³a wyraŸna groŸba.- Dunn Myers - przedstawi³ siê.- W³aœnie przej¹³em opiekê nad pani¹ Marysh¹ Borowski.Czy to coœ panu mówi?- Greg Malansky - us³ysza³ w odpowiedzi.- Owszem.Gdzie pan jest?Dunn z trudem przypomnia³ sobie adres motelu.- Dobrze.Zaraz u pana bêdê.Od³o¿y³ s³uchawkê oszo³omiony.W co w³aœciwie da³ siê wrobiæ? Nagle przysz³a mu do g³owy myœl, ¿e starucha to matka Maryshi.Przypadkowo by³a œwiadkiem jego samobójczej próby.Wykorzysta³a jego stan, ¿eby zapewniæ opiekê swojej niedorozwiniêtej córce.naprawdê móg³ ju¿ myœleæ i odczuwaæ cokolwiek.Pomyœla³ o ¿onie i swoim synku.Czu³ ¿al, czu³ mi³oœæ, czu³ siê winny.ale.po raz pierwszy od dnia ich œmierci nie mia³ ochoty skoñczyæ ze sob¹ natychmiast.Co go opêta³o? Przypomnia³ sobie swój skok z wiaduktu pod poci¹g.Jakim cudem prze¿y³? Dreszcze przebiega³y mu po plecach.Podszed³ do dziewczyny siedz¹cej nieruchomo na brzegu ³Ã³¿ka.Dok³adnie w tej samej pozycji, w której j¹ zostawili.Poci¹gn¹³ j¹ za rêkê.Wsta³a.Zamar³a jak pos¹g, patrz¹c ci¹gle w ten sam punkt.Popchn¹³ lekko, zrobi³a krok i znowu zamar³a.Chwyci³ j¹ za ramiê, odwróci³ i ruszy³ kilka korków.Pos³usznie sz³a za nim.Kiedy siê zatrzyma³ ona zatrzyma³a siê równie¿.Ok.Zrobi³ jeszcze kilka testów.Dziewczyna mog³a chodziæ, kiedy siê j¹ prowadzi³o, mog³a usi¹œæ, po³o¿yæ siê i wstaæ na powrót - w³aœciwie sama, trzeba by³o tylko j¹ poci¹gn¹æ.Wyj¹³ z torby czekoladowy baton, jedyn¹ rzecz do jedzenia, któr¹ mia³ przy sobie.Rozerwa³ opakowanie i w³o¿y³ jej baton do rêki.Zacisnê³a palce.- No jedz!Nic.Najmniejszego ruchu.Usi³owa³ podnieœæ rêkê do ust.Owszem trzyma³a podniesion¹ d³oñ, tak jak j¹ zostawi³.Czekolada rozpuszcza³a siê powoli.Zabra³ baton, wyczyœci³ jej rêkê chusteczk¹.Potem otworzy³ jej palcem usta, w³o¿y³ baton i.Ugryz³a.Zaczê³a ¿uæ.Chocia¿ tyle.Zerkn¹³ na zegarek i przestraszy³ siê nagle.Szlag! Jeœli ten adwokat bêdzie punktualny, to zobaczy dziewczynê w kitlu i zadzwoni do szpitala.Wybebeszy³ swoj¹ torbê.Potem zdj¹³ z niej kitel i koszulê.Szlag.Rzeczywiœcie by³a ³adna.ale co z tego? Z trudem uda³o mu siê na³o¿yæ jej swoje d¿insy, musia³ kilka razy zawin¹æ nogawki, ¿eby odnaleŸæ stopy dziewczyny.Z koszul¹ posz³o ³atwiej.Natomiast jego bluza siêga³a jej prawie do kolan.Ale najgorzej by³o z butami.W jego najmniejszych, obcis³ych, sportowych Trekach stopy dziewczyny dos³ownie p³ywa³y.A kiedy wype³ni³ je z przodu zmiêtymi w kulki kleenexami.wygl¹da³a jak Pinokio.Ledwie zd¹¿y³ ukryæ w torbie szpitalny kitel, kiedy ktoœ zapuka³ do drzwi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||