Index Gaiman Neil Koralina 34 (101) 8 (34) Dumas Dama Kameliowa artyk1 Gerstmann Stanisław Rozwój uczuć 06 (71) 2.09. Grafika (2) 09 (456) Isaac Asimov Nastanie nocy |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Dobieg³ go drugi szorstki mêski g³os:- Mówi³ pan, ¿e mieszkanie jest nie umeblowane.Wed³ug mnie wygl¹da na cholernie umeblowane.- Poprzedni lokator musia³ zostawiæ czêœæ swoich sprzêtów.Dziwne, nie wspominali o tym.Richard wsta³.Potem, poniewa¿ by³ nagi, a obcy ludzie mogli w ka¿dej chwili wejœæ do œrodka, ponownie usiad³ i zacz¹³ rozpaczliwie rozgl¹daæ siê w poszukiwaniu rêcznika.68-Spójrz, George - zagadnê³a kobieta w holu.-Ktoœ zostawi³ na krzeœle rêcznik.Richard rozwa¿y³ i odrzuci³ kilka rêcznikowych substytutów, g¹bkê, na wpó³ opró¿nion¹ butelkê szamponu i ma³¹ ¿Ã³³t¹ gumow¹ kaczkê.- Jak wygl¹da ³azienka? - spyta³a kobieta.Richard z³apa³ rêczniczek do twarzy i zakry³ nim krocze.Potem stan¹³ zwrócony plecami do œciany i nastawi³ siê na prze¿ycie chwili poni¿aj¹cego wstydu.Ktoœ popchn¹³ drzwi.Do œrodka wesz³a trójka ludzi: m³ody cz³owiek w p³aszczu z wielb³¹dziej we³ny i para w œrednim wieku.Richard zastanawia³ siê, czy s¹ równie zak³opotani jak on.- Trochê ma³a - zauwa¿y³a kobieta.- Ekonomiczna - poprawi³ g³adko wielb³¹dzi p³aszcz.- £atwo siê w niej sprz¹ta.Kobieta przesunê³a palcem po krawêdzi umywalki i zmarszczy³a nos.- Chyba widzieliœmy ju¿ wszystko - rzek³ mê¿czyzna w œrednim wieku.Wyszli z ³azienki.- Rzeczywiœcie, mog³oby byæ wygodne - oznajmi³a kobieta.Ktoœ odpowiedzia³ jej cicho.Richard wyszed³ z wanny i podkrad³ siê do drzwi.Dostrzeg³ rêcznik na krzeœle w przedpokoju.Wychyli³ siê i chwyci³ go.- Bierzemy je - oznajmi³a kobieta.- Naprawdê? - spyta³ p³aszcz z wielb³¹dziej we³ny.- Dok³adnie tego potrzebujemy - wyjaœni³a.- Kiedy je urz¹dzimy, bêdzie naprawdê przytulne.Mo¿ecie je przygotowaæ na œrodê?- Oczywiœcie.Jutro usuniemy st¹d wszystkie œmieci.To ¿aden problem.Richard, zmarzniêty, ociekaj¹cy wod¹ i owiniêty w rêcznik, pos³a³ im gniewne spojrzenie.- To nie œmieci.To moje rzeczy!- A zatem zg³osimy siê po klucze do pañskiego biura.- Przepraszam - wtr¹ci³ Richard - ja tu mieszkam.Po drodze do wyjœcia przecisnêli siê obok niego.69- Mi³o siê z pañstwem rozmawia³o - rzek³ wielb³¹dzi p³aszcz.- Czy.czy ktokolwiek z was mnie s³yszy? To moje mieszkanie.Ja tu mieszkam.- Zechce pan przes³aæ faksem umowê do mojego biura - powiedzia³ starszy mê¿czyzna, a potem drzwi zatrzasnê³y siê za nimi i Richard zosta³ sam w przedpokoju niegdyœ swojego mieszkania.Zadr¿a³ z zimna.Wokó³ panowa³a cisza.- To nie dzieje siê naprawdê - oznajmi³ Richard, zwracaj¹c siê do œwiata w chwili buntu przeciw temu, co mówi³y mu zmys³y.Batmobil zadzwoni³ przenikliwie.Jego reflektory rozb³ys³y.Richard ostro¿nie podniós³ s³uchawkê.-Halo?Z g³oœnika dobieg³ syk i szum, jakby rozmówca znajdowa³ siê bardzo daleko.G³os po drugiej stronie brzmia³ obco.- Pan Mayhew? Pan Richard Mayhew?- Tak - odpar³ Richard, a potem doda³ z radoœci¹: - Pan mnie s³yszy? Dziêki Bogu! Kto mówi?- Mój wspólnik i ja spotkaliœmy siê z panem w sobotê, panie Mayhew.Pytaliœmy pana o miejsce pobytu pewnej m³odej damy.Pamiêta pan? - Ton g³osu by³ paskudny, œliski, lisi.- A, tak.To pan.- Panie Mayhew, mówi³ pan, ¿e Drzwi u pana nie ma.Mamy powody przypuszczaæ, ¿e bardziej ni¿ odrobinê min¹³ siê pan z prawd¹.- No có¿, pan twierdzi³, ¿e jesteœcie jej braæmi.- Wszyscy ludzie s¹ braæmi, panie Mayhew.- Ju¿ jej tu nie ma.I nie wiem, gdzie jest.- Jesteœmy tego œwiadomi, panie Mayhew.Doskonale zdajemy sobie sprawê z obu tych faktów.Jeœli mam byæ przejmuj¹co szczery, panie Mayhew - a z pewnoœci¹ chcia³by pan, abym mówi³ szczerze, prawda? - na pañskim miejscu nie przejmowa³bym siê ju¿ nasz¹ m³od¹ dam¹.Jej dni s¹ policzone i ich policzenie nie wymaga nawet liczby dwucyfrowej.- Czemu w³aœciwie do mnie dzwonicie?Panie Mayhew - powiedzia³ przyjaŸnie pan Croup.- Wie pan, jak smakuje pañska w¹troba? Richard milcza³.70- Bo pan Vandemar przyrzek³ mi, ¿e nim poder¿nie pañskie marne, chude gardzio³ko, osobiœcie wytnie j¹ panu i wepchnie do tego gard³a.Wygl¹da wiêc na to, ¿e siê pan przekona, nieprawda¿?- Dzwoniê na policjê.Nie mo¿ecie tak mi groziæ.- Panie Mayhew, mo¿e pan dzwoniæ, do kogo dusza zapragnie, ale nie chcia³bym, by pan s¹dzi³, ¿e mu grozimy.Ani ja, ani pan Vandemar nie grozimy, prawda, panie Vandemar?- Nie? To co, do diab³a, robicie?- Sk³adamy obietnicê - rzek³ pan Croup poœród szumów, syków i ech.- I wiemy, gdzie pan mieszka.Po³¹czenie zosta³o przerwane.Richard zaciska³ palce na s³uchawce, wpatruj¹c siê w telefon oszo³omiony.Potem trzy razy pukn¹³ w dziewi¹tkê.- Tu centrala alarmowa.S³ucham.O co chodzi?-Mo¿e mnie pani prze³¹czyæ na policjê? Pewien cz³owiek w³aœnie grozi³, ¿e mnie zabije.Nie s¹dzê, by ¿artowa³.Chwila ciszy.Mia³ nadziejê, ¿e telefonistka w³aœnie go prze³¹cza, gdy g³os odezwa³ siê ponownie:- Tu centrala alarmowa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||